Wraz z obniżaniem się temperatury co roku wraca „dyżurny” temat cuchnących pasażerów korzystających z transportu publicznego. M.in. „Gazeta Wyborcza” pisze, że pomimo faktu, iż niewątpliwie utrudniają oni podróż większości osób korzystających z tramwaju, autobusu czy metra, to przecież żal ich wyganiać „na mróz”. Sprawa jest bardzo kontrowersyjna, ale skoro już troszczymy się o takich „wyjątkowych” pasażerów, to chciałbym zapytać, kto zadba o tych, którzy płacą za bilety i chcieliby podróżować w miarę ludzkich warunkach?
Żeby było jasne – nie mam nic przeciwko osobom bezdomnym czy po prostu ubogim. Najczęściej nie stać ich na wykupienie biletu komunikacji miejskiej, wobec czego osoby takie nie mogą korzystać z tramwajów czy autobusów. Sprawa jest prosta. Co jednak z pasażerami, których regulamin warszawskiego Zarządu Transportu Miejskiego określa jako osoby „budzące odrazę”? Czy i kto ma je usuwać z pojazdów komunikacji miejskiej? Kto ma oceniać, czy faktycznie nie można z nimi wytrzymać, czy też może jednak da się przejechać wspólnie te kilka-kilkanaście minut? Wszelka dyskusja pod artykułami na ten temat, publikowanymi w internecie, sprowadza (z grubsza) sprawę do opinii wygłaszanych przez dwa obozy. Pierwszy z nich to brutalne i wojownicze wpisy o „wyganianiu śmierdzieli”, „brudasów” itp. Drugi – wskazuje na konieczność pochylenia się nad osobami najwidoczniej pokrzywdzonych przez los, dla których możliwość ogrzania się w autobusie oznacza przedłużenie egzystencji. Uderza prymitywizm tych pierwszych, ale i hipokryzja tych drugich. Ich zdaniem, brak reakcji na sytuację, w której śmierdzący pasażer kontynuuje podróż, jest swego rodzaju jałmużną dla człowieka pozostającego w trudnej sytuacji życiowej. Taki „podarek” powinien być jednak dobrowolny.
Kto ma rozwiązać "śmierdzący problem"?O problemach związanych z interpretacją regulaminów i czysto praktycznych problemach z ustaleniem tego, czy i kto powinien interweniować w przypadku napotkania śmierdzącego pasażera,
wspominano już na Transport-Publiczny.pl. „Niestety prawdą jest to, że po śpiących kloszardów nikt nie przyjdzie. Do póki nie zrobi się zatrzymania, to straż miejska ignoruje zgłoszenia od motorniczych” – pisze osoba prowadząca na Facebooku konto „Motorniczy na krawędzi tramwaju”. Jak informuje, prowadzący pojazd nie może naruszyć nietykalności cielesnej nawet najbardziej śmierdzącego pasażera. „Nie wolno mi wziąć go za ciuchy i wynieść z tramwaju” - dodaje. Motorniczy nie może też sprawdzać biletów. A poza tym: „Jak idę wyprosić takiego osobnika, to zawsze znajdzie się ‘Matka Teresa’, która krzyczy ‘co Pan robi, przecież zimno jest!’”
Bezdomny nie znaczy bez higienyJa chciałbym jednak zwrócić uwagę na fakt, że pojazdy komunikacji miejskiej nie są ani noclegownią, ani przytułkiem. Ich zadaniem jest przewóz osób w obrębie miasta czy aglomeracji. Pasażerowie płacą za przejazd, w zamian za co mają prawo wymagać od przewoźnika określonego, nawet minimalnego, poziomu komfortu. Jeżeli czyjś brak dbałości o podstawy higieny osobistej drastycznie go obniża, nie powinien korzystać z tramwaju czy autobusu. Wszelka dyskusja na temat tego, że jednemu pasażerowi śmierdzi bardziej, drugiemu mniej, a trzeciemu wcale, ponieważ akurat jest po drugiej stronie autobusu albo właśnie ma katar, jest moim zdaniem rozmywaniem problemu i sprowadzaniem go do absurdalnych dywagacji. Nie chodzi przecież o osoby, które właśnie smażyły cebulę, czy jadły czosnek, ale o najbardziej skrajne przypadki. To często ludzie upici do nieprzytomności, z otwartymi ranami, zanieczyszczający pojazd. Litowanie się nad takimi „pasażerami”, przejawiające się umożliwianiem im nieskrępowanego korzystania z transportu publicznego, jest nie tylko obłudne, ale w żaden sposób nie umożliwia im zmiany ich tragicznego położenia.
Smród atutem?Nie chciałbym tutaj epatować niesmacznymi opisami, ale osobie, która publicznie defekuje i zanieczyszcza tramwaj czy autobus, tylko doraźnie pomoże to, że machniemy na tę sytuację ręką i ze łzami w oczach wywołanymi przez smród, doczekamy do przystanku, na którym chcemy wysiąść. Tym bardziej, że problem ten nie wiąże się jedynie z bezdomnością czy biedą. Są ludzie, którzy przez całe lata pozbawieni są lokum, ale udaje im się zachować minimalny choć poziom higieny. Taki, który pozwala nie podtruwać smrodem współpasażerów. Oni odczuwają wstyd. Śmierdzący „miłośnicy” komunikacji miejskiej (już) – nie. Sam kilkakrotnie byłem świadkiem sytuacji, w której wyrażali oni nawet swoistą uciechę wynikającą z faktu, iż ze względu na wydzielany odór mogą sobie wygodnie (i za darmo) podróżować, w przeciwieństwie do reszty pasażerów.
Kto wobec tego upomni się w takiej sytuacji o prawa osób, którzy nie epatują okropnym zapachem, lecz płacą za bilety i chcą w zamian za to przejechać w ludzkich warunkach z punktu A do punktu B? Jak się okazuje, nie zrobi tego ani motorniczy, ani kierowca, ani straż miejska.
Zapach nie jest powodem eksmisji z autobusu - komentarz